28 maja 1905 roku doszło do zbrojnego starcia pod Cuszimą dwóch flot rosyjskiej i japońskiej. Te wydarzenia przypomina dziś W. Kalicki:

Rosyjskie wielkie okręty wloką się w ciemnościach niczym gromada kalek. Przez głęboko zanurzoną na skutek uderzenia torpedy rufę pancernika „Nawarin” przelewają się fale. Inny pancernik, „Sisoj Wielikij” osiąga śmiesznie małą prędkość 4 węzłów. Po wybuchu torpedy ma zalaną przednią część kadłuba. Jego śruby napędowe wystają ponad fale. Krążownikowi „Adm. Nachimow” torpeda wyrwała poprzedniego dnia ogromną dziurę w dziobie. Woda zalała komory amunicyjne i magazyny węgla. Załoga założyła na dziurę plaster z desek i smołowanego płótna, ale woda przecieka przezeń i wlewa się do kotłowni. Aby zapobiec eksplozji kotłów, dowódca kmdr. Rodionow rozkazuje wykonać w tył zwrot i płynąć dalej do przodu rufą, na całej wstecz. Krążownik „Władimir Monomach”, także trafiony torpedą, płynie z najwyższym trudem.

Tak po całodziennej bitwie prezentuje się wielka ekspedycja carskiej floty bałtyckiej, która wysłana na odsiecz oblężonemu portowi dalekowschodniemu Rosji – Port Arthur – miała złamać potęgę japońskiej floty wojennej i odwrócić losy przegrywanej przez Rosję wojny z Japonią na Dalekim Wschodzie.

Ta wyprawa od początku skazana była na klęskę. Ekspedycyjna flota, nazwana 2. Eskadrą Floty Oceanu Spokojnego, sformowana została z jednostek najrozmaitszych typów. Część z nich była przestarzała, część nadawała się tylko do remontu. Załogi prezentowały żałosny poziom wyszkolenia. Dowódcą ekspedycyjnej floty został niekompetentny wiceadm. Zinowij Rożestwieński.

W ciągu siedmiu miesięcy 2. Eskadra opłynęła Europę, Afrykę, Indie i dotarła do Cieśniny Cuszimskiej między Japonią i Koreą. Tam zastąpiła jej drogę flota japońska. Poprzedniego dnia w wielkiej bitwie okręty adm. Heihahiro Togo rozgromiły fatalnie dowodzoną wielką armadę Rosji.

O drugiej w nocy woda wlewa się do maszynowni „Monomacha”. Okręt przechyla się mocno na burtę i prawa maszyna pracuje teraz w wodzie, w każdej chwili grożąc eksplozją. Dowódca kmdr Popow rozkazuje skręcić w stronę Korei, by tam porzucić okręt na brzegu i uratować załogę. 10 minut później dywizjon japońskich kontrtorpedowców ścigający niedobitki rosyjskiej floty dopada „Nawarina”. Okręt trafiają dwie torpedy. Krążownik przewraca się do góry dnem i tonie. Japońskie okręty nie ratują rozbitków. Z 690-osobowej załogi po 14 godzinach zostaje uratowanych trzech marynarzy.

Japończycy trafiają torpedą także w pancernik „Sisoj Wielikij”. Paradoksalnie, to błogosławieństwo dla obezwładnionego rosyjskiego olbrzyma. Torpeda trafia w rufę, którą błyskawicznie zatapia wdzierająca się do kadłuba woda. Sterczące ponad falami śruby napędowe zanurzają się i pancernik pędzi teraz z prędkością 12 węzłów. Dowódca kmdr Ozierow, podobnie jak nieco wcześniej jego kolega z „Nachimowa”, by zapobiec wdzieraniu się wody do wnętrza okrętu, rozkazuje płynąć rufą do przodu.

Nad ranem „Monomach”, „Sosoj Wielikij” i „Nachimow” płyną zgodnie w stronę nieodległej już Korei. Dowódcy i załogi za wszelką cenę chcą uniknąć hańby poddania swych jednostek. Planują ewakuować się na koreański brzeg i zatopić okręty własnymi rękami. Wszystkie trzy mają jednak uszkodzone kompasy i zamiast do Korei docierają do pobliskich wysp Cuszima. Gdy załoga systematycznie nabierającego wody „Nachimowa” ewakuuje się szalupami na odległą o 7,5 km wyspę, nadpływają okręty japońskie. Kmdr Rodionow poleca założyć ładunek wybuchowy w komorze amunicyjnej i przeciągnąć przewody do baterii na szalupie. Nagle japoński krążownik podpływa pod burtę i daje znaki, by poddać krążownik, w przeciwnym razie „Nachimow” zostanie zatopiony, a Japończycy nie będą ratować rozbitków. Kmdr Rodionow wypędza resztę załogi do szalup. Sam staje wyprostowany na mostku. Na pokładzie jest jeszcze oficer nawigacyjny „Nachimowa”, Polak kpt. Wacław Kłoczkowski. Rodionow daje znać szalupie: „Wysadzać!”. Chce zginąć wraz ze swoim okrętem. Ale mina w komorze amunicyjnej nie wybucha. Na pokład wchodzą japońscy marynarze z grupy abordażowej. Rodionow i Kłoczkowski chowają się za nadbudówką rufową. Japończycy stwierdzają, że okręt tonie i nie sposób go uratować. Tryumfalnie podnoszą na „Nachimowie” swoją banderę i odpływają. Wtedy Rodionow i Kłoczkowski wyskakują z ukrycia, zdzierają banderę zwycięzców. O 9.00 „Nachimow” przewraca się na prawą burtę i tonie honorowo, pod własną banderą. Wraz z nim bajeczny skarb: 5500 skrzyń wypełnionych złotymi rublami, sztabami złota i platyny.

Na „Monomachu” na widok okrętów japońskich otwarto zawory denne. Japoński desant wchodzi na pokład, ale nie ma już czasu, by opuścić flagę rosyjską i zawiesić własną. „Monomach” także idzie na dno honorowo, pod swoją banderą.

Japońskie krążowniki otaczają również „Sisoja”. Dowódca rozkazuje mechanikowi Polakowi kmdr. Sewerynowi Borowskiemu otworzyć kingstony. Japońska grupa pryzowa w ostatniej chwili wdziera się na pokład tonącego okrętu i zawiesza banderę ze wschodzącym słońcem. Napastnicy nie są jednak w stanie opuścić bandery rosyjskiej z fokmasztu. „Sisoj” idzie na dno pod dwiema banderami.

Daleko na północny wschód od tonących przy brzegach Cuszimy okrętów rosyjskich przedziera się do Władywostoku pięć ciężkich okrętów pod dowództwem kontradm. Niebogatowa. O 9.00 otaczają je siły główne japońskiej floty. Na pokładzie pancernika „Nikołaj I” adm. ponuro wpatruje się w nadpływające potężne japońskie pancerniki. Podchodzi jego szef sztabu i mówi cicho:

 – Dowódca okrętu prosił zakomunikować waszej ekscelencji, że nie pozostaje nam nic prócz poddania się.

 – A co pan sądzi? – pyta Niebogatow.

 – Sądzę, że dowódca okrętu ma rację – odpowiada szef sztabu.

Admirał wzywa dowódcę „Nikołaja I” na pomost bojowy. Kpt. Smirnow potwierdza: należy się poddać. Niebogatow zwołuje radę wojenną. Oficerowie jeszcze schodzą się na pomost bojowy, gdy ktoś wywiesza na formarsreji sygnał kapitulacji. Wezwani zgadzają się, że trzeba oddać okręt w ręce Japończyków. Wreszcie admirał otwiera naradę: „Panowie oficerowie, chcę poddać pancernik. Widzę w tym jedyny sposób na uratowanie was i załogi. Co o tym myślicie?”. W myśl wojskowego regulaminu morskiego dowódca, chcąc kapitulować, musi zapytać o zgodę wszystkich oficerów, poczynając od najmłodszego. Sądząc, że to czysta formalność, Niebogatow pyta zatem jako pierwszego por. Jerzego Wołkowickiego, Polaka.

 – Wysadzić okręt i ratować się – nieoczekiwanie odpowiada Wołkowicki.

Konsternacja.

Za samozatopieniem jest też młody chor. Chamier. Ale starsi oficerowie przekonują się nawzajem, że tylko kapitulując, mogą uratować życie. Kłopot w tym, że na wyposażeniu pancernika nie ma białej flagi. Wreszcie ktoś biegnie do kajuty po prześcieradło, które zaraz wędruje na reję fokmasztu. Do japońskiej niewoli oddają się cztery pancerniki. W ostatniej chwili ucieka tylko krążownik „Izumrud”.

Wzburzony por. Wołkowicki nawet nie chce myśleć, że dzięki haniebnej kapitulacji ocalił życie. Ani mu w głowie, że za jednym zamachem ocalił je dwa razy.

Po wojnie 1905 roku jego czyn opisze w książkowej relacji z bitwy jej uczestnik, podoficer aprowizacyjny na pancerniku „Orioł” Aleksiej Nowikow. Nazwisko Wołkowickiego stanie się w Rosji symbolem bohaterstwa i wierności na przekór wrogowi i zdradzie we własnych szeregach. W książce Nowikowa zaczytywać się będzie rewolucjonista Józef Stalin. We wrześniu 1939 roku, po przegranych bitwach z Niemcami pod Tomaszowem Lubelskim i Tarnawatką, gen. Jerzy Wołkowicki dostanie się do sowieckiej niewoli. Internowany w Kozielsku, nie trafi na egzekucję do Katynia. Na osobiste polecenie Stalina zostanie przeniesiony do obozu w Ostaszkowie. Jako emigrant w Anglii dożyje 100 lat.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.