Wielkie trzęsienie chilijskie pociągnęło za sobą 1655 ofiar śmiertelnych a dach nad głową straciło ponad 2 mln ludzi. Tę wielką tragedię, która wydarzyła się 22 maja dokładnie 60 lat temu tak oto opisuje W. Kalicki:


W Obserwatorium Sejsmologicznym Polskiej Akademii Nauk w Pałacu Kazimierzowskim w Warszawie nagle wariują sejsmografy. O godzinie 14.30 drobniutkie zygzaki wykresu, przypominające niemal linię prostą, zamieniają się w dzikie bohomazy. Sejsmolodzy od razu wiedzą, co się stało. Po 18 minutach podróży przez wnętrze Ziemi do Polski dotarło czoło fali sejsmicznej z Chile. Niemal identyczny wykres naukowcy widzieli wczoraj, kiedy ziemia w Chile zadrżała po raz pierwszy.

Piekło na antypodach zaczęło się bowiem poprzedniego dnia o świcie. Potężny wstrząs zdemolował niżej położone dzielnice 180-tysięcznego Concepcion, głównego miasta przemysłowego Chile. Kilkaset domów legło w gruzach, grzebiąc setki mieszkańców. Tych, którzy przeżyli, ogarnęła straszliwa panika. Większość uciekła na oślep, byle dalej od zrujnowanego miasta. Trzęsienia ziemi już czterokrotnie, w latach 1570, 1730, 1751 i 1939, obracały Concepcion i okolice w perzynę, a ofiary liczono w dziesiątkach tysięcy.

Niezwykle silne wstrząsy zakończyły się po trzech minutach. Uspokoiła się ziemia, ale nie ocean. Trzęsienie ziemi wywołało fale tsunami. Długie na kilkaset kilometrów, pędziły przez wody Oceanu Spokojnego z ogromną prędkością ok. 700 km/h. Na głębokich wodach otwartego oceanu tsunami osiągały wielkie prędkości, ale niewielką wysokość, nieprzekraczającą 2 m. Zgodnie ze swą naturą, przy brzegach, wraz ze zmniejszaniem się głębokości, tsunami znacznie zwalniały i spiętrzały się nawet do 10 m wysokości. Ściany wody zalewały przybrzeżne chilijskie wsie i miasteczka, zatapiały rybackie łodzie i kutry. Tsunami popędziły też w otwarty ocean, w kierunku Australii i Hawajów.

W nocy kraj sparaliżował lęk. Chile jest jednym z najczęściej doświadczanych przez trzęsienia ziemi regionów na świecie i wszyscy tu wiedzą, że wstrząsy lubią się powtarzać. 11 minut i 20 sekund po godzinie 7.00 przychodzi najgorsze. Wstrząs ogarnia ogromne połacie środkowego i południowego Chile. Jest piekielnie silny, o wiele silniejszy niż ten wczorajszy – sięga 10 stopni w skali Richtera. Mieszkaniec Puerto Montt Juan Castillo chce uciekać spośród budynków walących się jak domki z kart, ale ziemia drży tak mocno, że nie jest w stanie ustać na nogach. W końcu, tak jak inni przerażeni mieszkańcy, pełznie na kolanach pośród chmury pyłu wznieconej przez rozpadające się mury. Ludzie znoszą rannych do ocalałego budynku szpitala, ale lekarze natychmiast wystawiają ich na ulicę. Boją się kolejnego wstrząsu.

Puerto Montt, Osorno, dziesiątki miast i miasteczek zamieniają się w pola ruin. Najgorzej jest w mieście portowym Valdivia. Nie ocalał tam ani jeden dom, są co najmniej setki zabitych. Wieczorem wojsko na wyrost melduje o 10 tys. ofiar.

Potężny wstrząs znów wywołuje tsunami – o wiele bardziej niszczycielskie niż wczorajsze. Kilkunastometrowe ściany wody wdzierają się na chilijskie wybrzeże, miażdżą wszystko na swej drodze. Tsunami zalewa Puerto Ancud, stolicę wielkiej chilijskiej wyspy Chiloe. Pod ruinami ginie kilkadziesiąt osób. Wchodzący do portu Chiloe stateczek z 30 podróżnymi po prostu rozpada się pod uderzeniem fali. Spiętrzające się tsunami miażdży na oceanie, w pobliżu Puerto Ancud, 160 barek z poławiaczami ostryg. Wszyscy giną. W pobliżu Chiloe ogromna fala rzuca chilijski statek handlowy „Santiago” na drobnicowiec „El Camelo”. Oba pochłania wraz z załogami morze.

Wstrząsy i ruchy tektoniczne skorupy ziemskiej wywołują zadziwiające efekty. Pięć minut po głównym wstrząsie w Puerto Quellon, najdalej wysuniętym na południowy zachód porcie wyspy Chiloe, morze cofa się 50 m w głąb. Na jakiś czas zatrzymuje się, po czym powoli zaczyna podnosić się. Po 7 godzinach poziom wody podnosi się aż o 22 m, by potem znów, bardzo powoli, opaść.

Wybrzeże Chile na długości kilkuset kilometrów jest zrujnowane. W ziemi powstają pęknięcia długości wielu kilometrów. Niektóre tak głębokie, że nie sposób wysondować ich dna. Na rozległych obszarach grunt obniża się, nawet i o 3 m.

Trzęsienia ziemi demolują ponad 110 tys. km kw. kraju. W gruzach leży ponad 130 tys. budynków. Dwa tysiące mieszkańców ginie, dwa razy tyle jest rannych, a dach nad głową straciły 2 mln.

Późnym wieczorem rząd Chile ogłasza stan wyjątkowy. Zapowiada konfiskatę prywatnych samolotów, bo do rejonów dotkniętych wczorajszymi wstrząsami nie sposób dostać się drogą lądową. Concepcion jest całkowicie odcięte od świata.

Straszliwa klęska budzi prastare, zapomniane obyczaje. Na południu Chile Indianie Mapuche, chcąc przebłagać bogów, których uważają za sprawców trzęsienia ziemi i gigantycznych fal tsunami, wybierają sześcioletniego chłopca i mordują go uderzeniami pałek. Wyrywają mu serce i przy akompaniamencie modlitw o spokój w morzu i na ziemi ofiarowują je falom.

Ale wzbudzone dzisiejszym straszliwym wstrząsem tsunami, nie tracąc swej niszczycielskiej mocy, pędzą z prędkością odrzutowca przez ocean. Nad ranem docierają do Hawajów. Nie zaskakują wysp. Wcześniej uderzyły w nie słabsze tsunami wywołane pierwszym wstrząsem, zresztą mieszkańców nieustannie alarmują wyjące syreny. Mimo to gigantyczne fale wywołane drugim, największym wstrząsem powodują ogromne straty. Na wyspie Hilo woda zalewa ląd do wysokości 6 m. Ginie 61 osób. Uderzenie oceanu wyrywa 20-tonowe bloki skalne i przenosi je 180 m w głąb lądu, unosi dziesięciotonowy traktor i dwa walce drogowe z salonu wystawowego, niszczy setki domów i tysiące samochodów. Gigantyczna fala mknie dalej, ku Japonii.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.