Życie literackie w powojennej Polsce, zaraz po utworzeniu władzy komunistycznej nie było zbytnio ograniczane. Do pewnego momentu, a właściwie do 20 stycznia 1949 roku, kiedy to w Szczecinie odbył się Zjazd Związku Literatów Polskich. Wtedy to pisarze dowiedzieli się jak należy pisać w kanonie realizmu socjalistycznego. Efekt był taki, że niektórzy pisarze zamilkli, wielu skądinąd wybitnych pisało knoty, których potem wstydzili się do końca życia.
W dziejach polskiej literatury ten okres od 20 stycznia 1949 r. Do 1956 r. Uważany jest za rodzaj czarnej dziury. W. Kalicki przypomina nam dziś tamte wydarzenia:

Odświętnie udekorowaną wielką salę posiedzeń Wojewódzkiej Rady Narodowej w Szczecinie wypełnia tłum pisarzy, poetów, działaczy kulturalnych, dziennikarzy. Za chwilę rozpocznie się ogólnopolski zjazd literatów. Obrady otwiera w imieniu ustępującego zarządu Związku Zawodowego Literatów Polskich dotychczasowy prezes Jarosław Iwaszkiewicz. Od razu proponuje skład prezydium zjazdu: Ewa Szelburg-Zarembina jako przewodnicząca, Jerzy Andrzejewski, Jan Brzechwa, Stefan Flukowski, Mieczysław Jastrun, Adam Ważyk. Głosowanie jest formalnością.

Skoro jest już prezydium, pora na odczytanie zza stołu prezydialnego depesz do zjazdu. „Prastary słowiański port Szczecin wywalczony krwią żołnierza polskiego i radzieckiego niech będzie bodźcem w waszej twórczości literackiej. Stop. Niech praca bezimiennych bohaterów, marynarzy, rybaków, robotników portowych i stoczniowych, budowniczych naszych osiągnięć na morzu i wybrzeżu, znajdzie wyraz w waszej twórczości. Stop. Prezydium Zarządu Głównego Ligi Morskiej”.

Nie przypadkiem Szczecin jest miejscem zjazdu pisarzy, na którym komunistyczne władze zamierzają nałożyć ideologiczne wędzidła środowisku literackiemu. Wielkie imprezy kulturalne na tzw. Ziemiach Odzyskanych, tak jak i osiedlanie tam literatów (w Szczecinie eleganckie wille dostali Jerzy Andrzejewski, Witold Woroszylski, Witold Wirpsza), mają pokazać, że poniemieckie miasta zostały w pełni zintegrowane z resztą kraju.

Zjazd literatów planowany był na jesień zeszłego roku, ale termin trzeba było przesunąć, bo miesiąc temu odbył się Kongres Zjednoczeniowy Partii Robotniczych. Powstała na nim PZPR od razu zabrała się do glajchszachtowania polskiej kultury. Obrady w Szczecinie mają być pierwszym krokiem w podporządkowywaniu środowiska literackiego.

Za mikrofonem pojawia się wiceminister kultury Włodzimierz Sokorski. To on ma zaprezentować polskim literatom ich przyszłość – realizm socjalistyczny.

Sokorski zaczyna od scharakteryzowania moralnej nędzy ginącego kapitalizmu.

 „Ginący kapitalizm nie jest już w stanie oddziaływać na społeczeństwo pozytywami życia, tym skwapliwiej więc wykorzystuje wszystkie elementy rozkładu, moralnego upadku, dla tym łatwiejszego ideologicznego obezwładniania drobnomieszczaństwa, inteligencji, a nawet pewnych odłamów klasy robotniczej, dla posiania w społeczeństwie nihilizmu, światopoglądowego katastrofizmu, atrofii społecznej, niewiary w człowieka, w jakiekolwiek zasady etyczne, dla apoteozowania zdrady interesów narodowych własnego kraju”.

Tak jak sam kapitalizm, tak i jego sztuka moralnie się rozkłada:

 „Nie mogąc przeciwstawić, idącej od zwycięstwa do zwycięstwa klasie robotniczej żadnej twórczej myśli, sztuka schyłkowego kapitalizmu usiłuje bronić się na pozycjach rozpadu moralnego, kultu podłości, zdeptania ludzkiej godności, odebrania człowiekowi nadziei na lepsze życie, zwłaszcza wydarcia mu wiary, że można ten rzekomo podły z przyrodzenia świat w jakikolwiek sposób zmienić, przetworzyć, że można osobistą tragedię mieszczucha przekształcić w zwycięstwo nowego życia”.

A co z postępowymi pisarzami zachodnimi? Nie ma się co łudzić, grzmi Sokorski, choć ich twórczość staje politycznie po stronie postępu i czasami jest politycznie użyteczna, to i tak nie ma przyszłości, stanowi ona tylko etap przejściowy w walce świata pracy o twórczość prawdziwą, twórczość realizmu socjalistycznego.

Realizm socjalistyczny nie pojawi się w Polsce w kulturalnej próżni, ma on swoich, nieśmiałych, niekonsekwentnych, czasem nieświadomych antenatów, objaśnia mówca. „Chociaż Adam Mickiewicz nie był socjalistą w nowoczesnym tego słowa pojęciu, poszukiwał zawsze nowych sił w społeczeństwie i znajdował je w ludzie, więcej nawet, bo w latach 1848–1849 znajdował je w nowoczesnym proletariacie”.

Sokorski przemawia już niemal pół godziny, a ciągle nie wyjaśnił, czym ten socjalistyczny realizm jest.

Wreszcie wiceminister przechodzi do rzeczy:

 „Marksizm nie jest dogmatem, lecz wytyczną działania – pisał Lenin. Realizm socjalistyczny nie jest dogmatem, lecz wytyczną pojmowania własnego dzieła jako świadomego wyrazu procesów rozwojowych życia, przełożonych na język wyobrażeń artystycznych”.

Z definicji tej, logicznie rzecz biorąc, nie wynika nic konkretnego, ale pisarze partyjni już wiedzą, co realizm socjalistyczny dla nich będzie oznaczał. Tydzień temu zostali wezwani na naradę do KC. Odpowiedzialny w Biurze Politycznym za kulturę Jakub Berman wyjaśnił im, czego władza oczekuje od twórców. Realizm socjalistyczny oznacza odzwierciedlanie w utworach dążeń mas ludowych, prymat treści nad ambicjami warsztatowymi twórców, walkę z kosmopolityzmem i czołobitnością wobec Zachodu.

Twórcy krytyczni, a są przecież na sali reprezentujący nurt katolicki Jerzy Zawieyski i Jerzy Turowicz, czy poeta, prozaik, tłumacz Paweł Hertz albo poeta, dramatopisarz i plastyk Artur Marya Swinarski nie mają wątpliwości, że wymóg respektowania mgławicowego realizmu socjalistycznego oznacza brutalną inwazję polityki w świat sztuki, podporządkowanie twórczości politycznym potrzebom komunistycznej władzy.

Włodzimierz Sokorski nie pozostawia złudzeń, że nastąpi to szybciej, niż można się było spodziewać:

 „Należy w pierwszym rzędzie stanowczo przezwyciężyć niesłuszne przekonanie, że literatura realizmu socjalistycznego może powstać dopiero w warunkach pełnego socjalizmu”.

No dobrze, ale czym konkretnie ten realizm socjalistyczny ma być?

Na koniec Sokorski wreszcie nieco uchyla rąbka tajemnicy: „Czy może odegrać pozytywną rolę w sensie społecznym i artystycznym sztuka czy powieść, w której postaciom społecznie szkodliwym nie zostanie przeciwstawiona postać pozytywna, twórcza, rosnąca w walce i pracy? Niewątpliwie nie”.

 „Czy zgodna jest z założeniami prawdy artystycznej, a więc z założeniami realizmu socjalistycznego, postać w sztuce czy książce, która ma zagubione pojęcie zła czy dobra, poczucie słuszności czy niesłuszności, prawdy czy kłamstwa, etyki czy postawy ideologicznej, słowem – rozdwojona psychicznie sylwetka na pograniczu bohatera pozytywnego i negatywnego?”

Nie, nie jest zgodna, odpowiada sobie Sokorski.

Wiadomo choć tyle: bohater ma być jednoznaczny, a jeśli jest on jednoznacznym szkodnikiem, to zaraz obok niego pojawić się musi jednoznaczny bohater pozytywny.

Sokorski daje do zrozumienia, że droga do realizmu socjalistycznego będzie długa i mozolna – z 600 sztuk teatralnych, nadesłanych w ciągu ostatnich 3 lat do Ministerstwa Kultury, kryteria nowej metody twórczej spełnia, nawet oceniając z taryfą ulgową, zaledwie kilka utworów. I zapowiada, że każde odstępstwo od nowego kursu w twórczości literackiej będzie przez władze wyprostowywane i naprawiane.

W przerwie obrad najmłodszy delegat na zjazd Tadeusz Borowski je obiad z Jerzym Andrzejewskim. Borowski jest już daleko od swoich opowiadań oświęcimskich, teraz to zdeklarowany, bojowy komunista, ze szczerą nienawiścią atakujący wrogów ideologii i partii. A przy tym raptus nieliczący się ze słowami. Do stolika podchodzi Sokorski:

 – Nic się nie przejmujcie tym, co mówię oficjalnie, i tak lubię was czytać.

 – Odpierdolcie się, towarzyszu – odpala Borowski.

Paweł Hertz wpada w kuluarach na Artura Maryę Swinarskiego.

 – A czemu to pan w ciemnym ubraniu, panie Pawle?

 – Bo jestem na pogrzebie literatury polskiej.

 – Nie wiedziałem, że jest pan tak bliskim jej krewnym, by nosić po niej żałobę.

Wieczorem goście zjazdu udają się do nowo otwartego szczecińskiego teatru na inauguracyjną premierę komedii Szekspira Wiele hałasu o nic. W ostatniej chwili organizatorów zjazdu dopadł strach – uświadomili sobie, że tytuł może być odebrany jako aluzja do debat nad realizmem socjalistycznym. Któryś z organizatorów zaproponował, by w ostatniej chwili zmienić repertuar. Ale jak? Innej premiery zespół nie zdążył przygotować. Może więc chociaż zmienić tytuł Szekspirowi? Ale choć, jak groźnie zapowiedział ze zjazdowej trybuny Włodzimierz Sokorski, w okresie przejściowym przełamuje się stare i nowe, do przełamania starego Szekspirowskiego tytułu nie dochodzi.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.