Dziś autor W. Kalicki zabiera nas do ojczyzny Samuraii i przywołuje słynny incydent w Otsu z 11 maja 1891 roku, w którym brał udział późniejszy car Rosji Mikołaj:


Rosyjski następca tronu, 33-letni carewicz Mikołaj budzi się w reprezentacyjnym hotelu w Kioto, dawnej stolicy Japonii, w znakomitym humorze. Poranek jest piękny, słoneczny i dzień zapowiada się bardzo przyjemnie – zaraz po lekkim śniadaniu rozpoczyna się wycieczka rikszą.

Wizyta rosyjskiego następcy tronu w Kioto jest częścią wielkiej wyprawy. Jej program na polecenie cara Aleksandra III przez wiele miesięcy przygotowywali główny wychowawca Mikołaja gen. Daniłowicz, adm. Szestakow, akademicki geograf Aleksandr Wojejkow oraz kapitan marynarki I rangi Nikołaj Łomen, mający dowodzić fregatą „Pamiat’ Azowa”, na pokładzie której miał popłynąć w świat Mikołaj. Ostatecznie carewicz z niewielką świtą przez Warszawę i Wiedeń dotarł do Triestu, gdzie przeszedł na pokład fregaty. Dalej jego wielka podróż wiodła przez Grecję, Egipt, Indie, Syjam, Jawę, Chiny aż do Japonii. Ostatnim etapem ma być rosyjski Daleki Wschód.

W Grecji dołączył do carewicza grecki następca tronu książę Jerzy, spokrewniony z carewiczem Mikołajem – jego matką jest grecka królowa a przy tym rosyjska wielka księżna Olga Konstantynowna. 22-letni, grubo ponad miarę rozrywkowy książę Jerzy, zwany Dżordżi, szybko stał się złym duchem wyprawy. Popijawy, głupie żarty, niestosowne zachowanie w miejscach publicznych były chlebem powszednim utytułowanych podróżników. Nie inaczej jest w Japonii. Tylko poprzedniego dnia, już tu, w Kioto, książę Dżordżi podczas zwiedzania świątyni shinto opukiwał laseczką święte dzwony, czym śmiertelnie obraził wszystkich towarzyszących rosyjskim książętom japońskich dostojników i kapłanów. Dla Japończyków był to akt niebywałego świętokradztwa. Potem, w świątyni buddyjskiej, grecki książę pozwolił sobie na strojenie min do posągów Buddy i złośliwe komentarze. Wszelką miarę przebrali obaj książęta wieczorem, podczas odwiedzin tradycyjnej herbaciarni. Najpierw podpity Dżordżi ku osłupieniu gospodarzy tańczył podczas koncertu tradycyjnej muzyki japońskiej, potem obaj próbowali obmacywać konwersujące z nimi gejsze, a na koniec grecki następca tronu szarpał się z próbującą ratować sytuację obsługą.

Plotki o tym skandalu szybko rozeszły się po mieście.

Tego dnia japońscy gospodarze zaproponowali wycieczkę nad odległe o parę kilometrów od Kioto jezioro Biwa. Europejscy książęta mają obejrzeć lokalne osobliwości na targu ryb i rzemiosła w leżącym na brzegu jeziora niewielkim, historycznym mieście Otsu. Będą mogli tam podziwiać – i kupić – także słodkowodne perły; w krystalicznie czystych wodach Biwa od dawna prowadzona jest na wielką skalę hodowla słodkowodnych małży perłowych.

Riksze czekają już przed hotelem. Carewicz Mikołaj i książę Dżordżi witają się z japońskimi dygnitarzami pełniącymi honory gospodarzy, na czele z księciem Arisugawa Taruhito, szefem sztabu armii cesarskiej i członkiem Najwyższej Rady Wojennej.

Obaj europejscy książęta ubrani są po cywilnemu. Mikołaj ma na sobie szary surdut i elegancki wełniany kapelusz z niewielkim rondem. Ulice Otsu są zbyt wąskie dla powozów i dlatego gospodarze zdecydowali, że każdy z uczestników wycieczki pojedzie w osobnej, jednoosobowej rikszy ciągniętej przez jednego rikszarza. Sadowienie się pasażerów trwa dłuższą chwilę. Wreszcie o jedenastej długa kolumna riksz rusza w drogę. Na jej czele jedzie riksza z Mikołajem, za nią – z Dżordżim, po niej zaś riksza z księciem Arisugawa. Rikszarze biegną niezbyt szybko, ale wytrwale i po godzinie jazdy Mikołaj widzi ogromną połać błękitnych wód Biwa.

Wizyta w znajdującym się po drugiej stronie jeziora, otoczonym od strony lądu górami Otsu zaczyna się od śniadania. Wydaje je szef prefektury Shiga na pomoście swej rezydencji na brzegu Biwa. Potem goście wraz z japońskimi gospodarzami wsiadają na mały statek wycieczkowy. Podczas krótkiego rejsu największe zainteresowanie carewicza i jego towarzysza Dżordżiego budzi rosnąca nad brzegiem ogromna, prastara sosna. Wedle legendy posadzono ją w dniu, w którym na tronie zasiadł pierwszy japoński cesarz.

Wczesnym popołudniem rejs po jeziorze Biwa kończy się i orszak carewicza przesiada się w malutkim porcie na riksze. Kolumna zatrzymuje się przy domu prefekta Otsu. By nie fatygować tak ważnych gości na zwyczajne targowisko, w domu prefekta zaimprowizowano japoński bazar. Mikołaj i Dżordzi kupują mnóstwo pamiątek. Dżordzi zmierza do rikszy z ozdobną, solidną laską z bambusa.

Pora wracać do Kioto. Wzdłuż wąziutkich uliczek stoją szpalery policjantów. Za plecami policjantów, pod ścianami i niskimi okapami starych domów, kłębi się tłum ciekawskich. Znów jako pierwsza jedzie riksza głównego gościa, rosyjskiego następcy tronu. Przed jednym z zabytków riksze zatrzymują się.

Dochodzi 14.30. Carewicz zbiera się do wysiadania. Nagle coś silnie uderza go w głowę, tuż nad prawym uchem. Mikołaj odwraca się. Japoński policjant trzymający na ulicy honorową wartę podbiegł do rikszy, wyciągnął samurajski miecz katana i z całej siły ciął Mikołaja. Na szczęście carewicz, wysiadając z niej, pochylił się i ostrze nie uderzyło precyzyjnie. Filcowy kapelusz dodatkowo zamortyzował cios.

Krew chlusta z rany na bark. Napastnik z wykrzywioną nienawiścią twarzą, trzymając oburącz miecz, składa się do drugiego cięcia.

Mikołaj woła zaskoczony: „Co, co, czego chcesz?!”.

Ale przytomności umysłu nie traci – w sekundę później zeskakuje z rikszy i trzymając się za bryzgającą krwią głowę, ucieka w stronę stojącego pod ścianami domów tłumu gapiów. Chce skryć się za ich plecami. Japończycy, przerażeni zamachem i widokiem zalanego krwią carewicza, rozpierzchają się jednak jak stadko ptaków. Carewicz gna przed siebie, byle dalej od napastnika.

Policjant pędzi ze wzniesionym oburącz mieczem za Mikołajem. Jest już tuż-tuż, gdy ze swej lektyki wyskakuje grecki następca tronu. Dżordżi także nie traci przytomności, doskakuje do napastnika dwoma susami i z całej siły wali go w głowę dopiero co kupioną bambusową laską. Oszołomiony policjant potyka się, zwalnia. W tym momencie dopadają go dwaj rikszarze ciągnący pojazdy carewicza i księcia Dżordżiego, którzy po pierwszym ciosie zadanym Mikołajowi rzucili się w pościg za napastnikiem. Mukaichata Jizaburo oraz Kitagaichi Ikitaro chwytają oszołomionego uderzeniem laski zamachowca, obalają go na ziemię i wytrącają mu z ręki katanę. Jeden z policjantów z honorowego szpaleru podnosi z ziemi katanę napastnika i zadaje mu nią cios w szyję. Cięcie nie jest zbyt mocne i nie zagraża życiu pojmanego.

Carewicz skręca za róg przecznicy i zwalnia. Nie ma sił biec dalej. Nikt go jednak nie goni. Mikołaj zagląda za narożnik. Mukaichata, Kitagaichi oraz paru policjantów ze szpaleru ciągną za nogi broczącego krwią zamachowca. Zszokowany książę Arisugawa dopiero teraz gramoli się ze swej rikszy.

Japońscy policjanci prowadzą obficie krwawiącego carewicza Mikołaja do pobliskiego dużego warsztatu krawieckiego, wyspecjalizowanego w szyciu kimon. Właściciel ofiaruje kozetkę i przynosi biały ręcznik, którym tamuje krew płynącą z rany na głowie.

Japońscy oficjele natychmiast po zamachu rozkazują, by zawiadomić cesarza. Do cesarskiego pałacu w Tokio ich depesza dociera już o 14.30. Tenno natychmiast zwołuje wielką radę gabinetową.

W warsztacie krawieckim w Otsu zjawia się japoński lekarz. Drżącymi rękoma odwiązuje solidnie zakrwawiony ręcznik z głowy carewicza i delikatnie bada ranę. Po chwili oddycha z ulgą. Rana ma 9 cm długości, ale nie jest zbyt głęboka. Ostrze ześlizgnęło się po czaszce tak, że nawet nie naruszyło kości.

Mikołaj cały czas jest przytomny. Strach i napięcie ulotniły się. Carewicz jest bardzo osłabiony, ale w świetnym humorze. Właśnie uświadomił sobie, że choć śmierć była tuż-tuż, ocalał. Dlaczego? Mikołaj nie ma wątpliwości – Bóg chciał zachować go dla swych planów. Właśnie ta myśl sprawia, że jest w iście szampańskim nastroju. Nie uskarża się na ból, nie złorzeczy. Przeciwnie, z uśmiechem, żywo odpowiada na pytania, jest nadzwyczaj miły dla przerażonych japońskich dygnitarzy. Jego zachowanie robi wielkie wrażenie na otaczających go Japończykach, w większości potomkach walecznych samurajów, dla których stoicka odporność na ból była jedną z najważniejszych cnót.

Stan rannego jest tak dobry, że Japończycy proponują przewiezienie go do pobliskiego domu szefa prefektury, w którym jeszcze niedawno rosyjscy goście jedli śniadanie. Gdy Mikołaj pokazuje się na ulicy, tłumy Japończyków klękają i pozdrawiają go.

O trzeciej po południu lekarz zgadza się, by rannego przewieźć do jego apartamentu w hotelu w Kioto. Carewicz zasiada w wyścielanej rikszy i wycieczkowa kawalkada wolno rusza w kierunku Kioto.

Ledwie ranny Mikołaj wyjeżdża z Otsu, w odległym Tokio cesarz wysyła do Kioto księcia Kitashirakawę z ekipą najlepszych cesarskich chirurgów. Mutsuhito jest przygnębiony kompromitacją kraju i jego osobiście przez akt zamachu na cesarskich gości i poważnie zaniepokojony możliwymi konsekwencjami międzynarodowymi. A jeśli Petersburg poczuje się obrażony i będzie chciał upokorzyć Japonię? Iść na wojenną konfrontację z Rosją niepodobna. Japonia nie jest jeszcze gotowa do wojny z rosyjskim kolosem.

W Otsu trwa pośpieszne przesłuchanie rannego w szyję i porządnie poturbowanego zamachowca. Nazywa się Tsuda Sanzo. Pochodzi z samurajskiego rodu. Od sześciu lat jest funkcjonariuszem policji, przedtem zaś był zawodowym sierżantem w cesarskiej armii lądowej. Jest jednym z tych radykalnych nacjonalistów, których rozwściecza jakakolwiek obecność ludzi Zachodu w Japonii. Na dobitkę okazuje się, że jego koledzy ze służby nie od dziś uważają go za stukniętego.

Kolejna depesza ląduje w cesarskim pałacu w Tokio. Imperator Mutsuhito oddycha z ulgą – a więc to nie rozgałęziony spisek, to tylko czyn samotnego szaleńca. Mimo to cesarz podejmuje bezprecedensową decyzję, która wprawia w osłupienie jego dwór: natychmiast wyjedzie z Tokio do Kioto, by w hotelowym pokoju złożyć ceremonialną wizytę rannemu rosyjskiemu następcy tronu.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.