Gdyby opisywane przez W. Kalickiego wydarzenia z 21 lipca 1944 roku powiodły się z pewnością świat wyglądałby inaczej. Tak się jednak nie stało, a oto, co działo się 86 lat temu:

Wszystko poszło nie tak.

Przed niespełna 12 godzinami płk von Stauffenberg zapytał mjr. von Freyenda, adiutanta feldmarszałka Keitela, czy mógłby się odświeżyć i zmienić koszulę. Von Stauffenberg przyleciał rankiem do kwatery Hitlera w Gierłoży koło Kętrzyna i nie miał tam gdzie się ogarnąć po podróży. Von Freyend zaproponował swoją skromną kwaterę. Pułkownik zamknął się w niej ze swoim adiutantem, por. Wernerem von Haeftenem, bo sam nie był w stanie się ubrać. W kwietniu 1943 roku, w czasie walk w Tunezji, von Stauffenberg został ranny; stracił lewe oko, prawą rękę aż do łokcia i dwa ostatnie palce lewej ręki.

W pokoju von Freyenda por. von Haeften wypakował przemycone do kwatery Hitlera w służbowych aktówkach dwa ładunki plastiku o wadze kilograma każdy. Von Stauffenberg specjalnie dogiętymi do jego trzech ocalałych u lewej ręki palców kombinerkami nastawił pierwszy z dwóch zapalników i wetknął go do jednego z ładunków plastiku. Obaj spiskowcy musieli się śpieszyć – z powodu niespodziewanej wizyty Mussoliniego odprawa u Hitlera została przesunięta na 12.30. Na uzbrojenie bomb pozostało zaledwie pół godziny.

I wtedy drzwi malutkiej sypialni otworzyły się i uderzyły w plecy składającego bomby Stauffenberga. To sierż. Vogel, adiutant von Freyenda, przyszedł z informacją, że szef wywiadu gen. Fellgiebel prosi Stauffenberga, by ten zatelefonował do Berlina.

Wytrącony z równowagi płk von Stauffenberg nie uzbroił zapalnikiem czasowym drugiego ładunku plastiku. Co gorsza, nie włożył drugiego kęsa plastiku do swej aktówki. Bomba, którą miał zgładzić Hitlera, była o połowę mniejsza, niż planowali spiskowcy.

Ironią losu gen. Fellgiebel, który bez żadnej potrzeby domagał się od von Stauffenberga telefonu do Berlina, także należy do spisku na życia Führera.

Von Stauffenberg z aktówką, w której znajdowała się uzbrojona bomba, pod pachą pomaszerował do parterowego domu o lekkiej konstrukcji, do którego z powodu upału przeniesiono naradę z potężnego betonowego bunkra. Gdy mjr von Freyend chciał pomóc mu nieść aktówkę, nie pozwolił jej sobie odebrać. Mimo spóźnienia zdołał przepchać się do końca konferencyjnego dębowego stołu, gdzie nad mapami frontu wschodniego pochylał się Hitler. Von Stauffenberg wsunął aktówkę z bombą pod stół. Nie zauważył jednak, że koniec blatu wsparty był na masywnej dębowej nodze. O połowę mniejszą, niż planowali spiskowcy, bombę oddzielał od Hitlera ciężki kloc drewna.

Gdy eksplozja wstrząsnęła sztabowym barakiem, von Stauffenberg oraz jego adiutant von Haeften wsiedli do samochodu i pojechali na polowe lotnisko do Kętrzyna.

Siedmiu wojskowych, siedzących w baraku sztabowym po tej stronie wspornika blatu, po której leżała aktówka, odniosło ciężkie ranny; czterech z nich krótko po zamachu zmarło. Siedemnaście osób znajdujących się po drugiej stronie wspornika, w tym Hitler, zostało tylko lekko rannych lub odniosło powierzchowne skaleczenia.

Po wylądowaniu w Berlinie von Stauffenberg szybko przekonał się, że rozgałęziona, licząca setki spiskowców wojskowych i po części cywilnych konspiracja przeciw Hitlerowi nie zdołała porządnie przygotować i przeprowadzić zamachu stanu.

Wciągnięci w spisek generałowie powinni natychmiast po 12.00 rozpocząć realizację planu „Walkiria” – zmobilizować podlegające im oddziały Wehrmachtu, opanować w Berlinie kluczowe budynki ministerialne, radiostację, dworce, zneutralizować wiernych Führerowi dygnitarzy, SS, Gestapo. Tymczasem większość wtajemniczonych w spisek czekała na potwierdzenie, że Hitler nie żyje. Stracono dwie bezcenne godziny.

Na domiar złego dowódca Wojsk Zapasowych na terenie III Rzeszy gen. Friedrich Fromm odmówił wydania rozkazu do akcji „Walkiria”.

Spiskowcy wiedzieli, że kompetentny, ambitny gen. Fromm popadł w niełaskę u Hitlera po tym, jak wygłosił w obecności Führera referat wzywający do oddania dowodzenia wojskiem fachowcom z generalicji. Spiskowcy zdawali sobie też sprawę, iż gen. Fromm wie, że jego zastępca gen. Olbricht należy do spisku, a jednak nie uczynił niczego, by go zadenuncjować. Liczyli więc, że w godzinie próby stanie po ich stronie.

Gdy gen. Olbricht zjawił się w gabinecie gen. Fromma w budynku Dowództwa Wojsk Lądowych przy Bendlerstrasse z informacją, że Hitler zginął w zamachu, i zażądał wydania rozkazu „Walkiria”, Fromm zatelefonował do kwatery Führera w Gierłoży. Na wieść, że Hitler jest tylko lekko ranny, gen. Fromm rozkazu do przeprowadzenia zamachu stanu nie podpisał.

Zamiast gen. Fromma uczynił to samowolnie jeden z jego podwładnych, szef sztabu gen. Olbrichta, płk Mertz von Quirinheim.

Płk Stauffenberg dotarł wraz ze swoim adiutantem na Bendlerstrasse dopiero o 15.45. Natychmiast wkroczył w towarzystwie współspiskowca gen. Olbrichta do gabinetu gen. Fromma. Przekonywanie go do udziału w zamachu stanu nie miało jednak sensu – gen. Fromm zdecydował się stanąć po stronie silniejszego. Po stronie Hitlera.

Na rozkaz Stauffenberga por. Haeften aresztował generała i zamknął w jednym z pomieszczeń służbowych.

Ale nic już nie mogło uratować zamachu stanu. Rozkazy spiskowców były chaotyczne i niezdecydowane. Ściągnięte przez nich na berlińskie ulice oddziały wojskowe nie opanowały ani kluczowych ministerstw, ani budynku radiostacji. Osadzonemu w areszcie domowym ministrowi propagandy Goebbelsowi nawet nie wyłączono telefonu – kierował więc zza swego biurka walką z zamachowcami. Kolejne rozkazy zamachowców unieważniane były depeszami z kwatery Hitlera w Gierłoży.

Gdy zniechęcenie i apatia ogarnęły niemal wszystkich spiskowców, nie poddał się tylko von Stauffenberg. Od popołudnia do późnej nocy telefonował do dowództw okręgów i poszczególnych oficerów, przekonywał, zaklinał, rozkazywał, krzyczał. Wszystko na próżno. Godzina po godzinie ludzie Hitlera odzyskiwali kontrolę na stolicą Niemiec.

Dochodzi północ. Grupa młodszych oficerów Sztabu Generalnego po godzinach wysłuchiwania sprzecznych, mętnych wyjaśnień i rozkazów spiskowców decyduje się wystąpić po stronie Hitlera. Oficerowie zbroją się w broń ręczną i granaty i pod wodzą por. Herbera biegną do gabinetu gen. Olbrichta. Por. Herber celuje w Olbrichta i pyta:

 – Panie generale, jest pan za czy przeciw Führerowi?

Za ścianą słyszy to rozmawiający przez telefon ze spiskowcami w Paryżu płk von Stauffenberg.

 – Oprawcy walą już do drzwi korytarza. To koniec – mówi Stauffenberg i odkłada słuchawkę. Potem wkracza przez wewnętrzne drzwi do gabinetu Olbrichta. Młodsi oficerowie rzucają się nań i usiłują obezwładnić. Płk Stauffenberg, mimo kalectwa, wyrywa się im i ucieka przez gabinet jednego ze spiskowców, płk. Mertza von Quirinheim. Wpada do swego gabinetu, wyrywa z kabury służbowy belgijski pistolet FN i wyskakuje na korytarz. Jeden z oficerów spiskowców strzela do oficerów chcących aresztować Stauffenberga. Sam Stauffenberg z trudem trzyma pistolet trzema palcami, ale strzela do nich także. Jeden z pocisków rani go w lewe przedramię. Pistolet wypada mu z palców. Wierni Hitlerowi oficerowie obezwładniają spiskowców, zamykają ich w jednym z gabinetów i uwalniają gen. Fromma. Płk von Stauffenberg zdejmuje z głowy czarną opaskę. Pusty krwawy oczodół robi przerażające wrażenie. Przygnębiony pułkownik mówi:

 – Wszyscy zostawili mnie na lodzie.

Jest już północ, gdy gen. Fromm wkracza do gabinetu, w którym przetrzymywani są spiskowcy: generałowie Beck, Höpner, Olbricht, pułkownicy Stauffenberg i Mertz von Quirinheim oraz por. von Haeften.

 – Teraz, moi panowie, zrobię z wami to, co wy dzisiaj w południe zrobiliście ze mną – mówi z satysfakcją gen. Fromm.

Gen. Beck prosi, by pozostawiono mu pistolet. Do prywatnego użytku, wyjaśnia. Wszystko jest jasne. Gen. Fromm rzuca szorstko:

 – Proszę to zrobić zaraz.

Beck strzela sobie w głowę. Potem jeszcze raz. Mimo ran głowy nie upada, chwieje się tylko. Von Stauffenberg podbiega, podtrzymuje generała i sadza na krześle.

Gen. Fromm daje aresztowanym kwadrans na napisanie ostatnich listów. W ciszy jak makiem zasiał skrzypią stalówki piór generałów Höpnera i Olbrichta. reszta podtrzymuje na krześle nieprzytomnego Becka.

Gen. Fromm popędza piszących i w końcu ogłasza, że w imieniu Hitlera sąd doraźny skazał aresztowanych na karę śmierci przez rozstrzelanie.

Von Stauffenberg protestuje:

 – Wszyscy działali jako żołnierze i jako moi podwładni. Całkowitą odpowiedzialność ponoszę wyłącznie ja!

To już nie ma znaczenia. O północy w radioodbiornikach słychać przemówienie Hitlera, pierwsze po nieudanym zamachu. W jego akompaniamencie jeden z sierżantów dobija z pistoletu gen. Becka. Podoficerowie batalionu „Grossdeutschland”, który miał być jednym ze zbrojnych ramion zamachu, wyprowadzają von Stauffenberga, Olbrichta, Mertz von Quirinheima i Haeftena na jedno z wewnętrznych podwórzy. Dziesięciu podoficerów „Grossdeutschland” tworzy pluton egzekucyjny. Samochody włączają reflektory i oświetlają pryzmę piasku, którą zostawili robotnicy budowlani. Przed nią ustawiani są następni z rozstrzeliwanych. Gdy kolej przychodzi na płk. von Stauffenberga, przed salwą krzyczy jeszcze:

 – Niech żyją Niemcy!

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.