11 sierpnia 1956 roku zginął tragicznie wielki amerykański malarz Jackson Pollock w ujęciu W. Kalickiego wydarzenia wyglądały tak:

Wilgotna, lepka mgła otula okolice miejscowości Springs na Long Island. Świta. Na żwirowej drodze przed domem zatrzymuje się spory pickup. Po całonocnej pracy Jeffrey Potter wpada na farmę. Zaraz ma jechać do następnej roboty, ale chce chwilę odsapnąć i zatelefonować w kilka miejsc.

Żwir znów skrzypi pod kołami. We mgle widać zarys dużego kabrioletu oldsmobil. Z samochodu z trudem gramoli się postawny, łysy mężczyzna z niezbyt gęstą bródką. To dobry znajomy gospodarza, malarz Jackson Pollock. Gość wygląda źle. Brodę ma niechlujną, pod oczami ciężkie worki. Pollock pożyczał już wcześniej rozmaite narzędzia potrzebne mu w pracy. Teraz przyjechał po duży budowlany podnośnik. Malarz tłumaczy, że potrzebuje go, by swojej dziewczynie Ruth zademonstrować coś ciekawego w jego studiu malarskim.

Potter stwierdza, że nie ma sprawy – podnośnik akurat leży w pace jego pickupa. Chwyta ważące niemal 50 kg urządzenie i zestawia je na żwir. Czeka, aż Pollock pomoże mu wstawić je do bagażnika oldsmobila, ale malarz bełkotliwie odmawia. Przewraca się na wznak na żwir drogi i dłuższą chwilę bezładnie przeklina. Jest kompletnie pijany.

Gospodarz usiłuje mu pomóc wstać, ale artysta odpowiada stekiem wyzwisk. Mimo wszystko napomina Pollocka, że wielki kawał żelastwa leżący luzem w bagażniku kabrioletu w razie nagłego hamowania, nie mówiąc o stłuczce, zamieni się w śmiercionośny pocisk. Pollock dalej przeklina go. Potem z trudem wstaje i próbuje sam podźwignąć podnośnik. Bez rezultatu.

Gospodarz bez ceregieli odpycha Jacksona, podnosi urządzenie i wrzuca je do bagażnika oldsa. Huk uderzenia i skrzypienie kabrioletu nieco trzeźwią Pollocka. Malarz przez chwilę z pijackim skupieniem namyśla się, a potem bełkoce, że zamierza odebrać na stacji kolejowej East Hampton 2 superdziewczyny, ale nie zaproponuje mu, by się dołączył do towarzystwa, bo ma nadzieję, że to oduczy Pottera rozwalać innym samochody.

Pollock kończy swą kwestię i bierze zamach, by zdzielić Pottera solidnym sierpowym, ale zawadza o drzwi i łapiąc rozpaczliwie równowagę, wykonuje tylko osobliwą pantomimę. Malarz przez chwilę ze zbolałym grymasem na twarzy patrzy na swego rozmówcę. W końcu mówi, że gdyby dostał od niego naprawdę duży kamień i potężną łopatę, to może zniknąłby mu z oczu pod tym głazem na dłuższą chwilę.

 – Naprawdę byś zniknął, i to na długo? – pyta głupio Potter.

 – Do jasnej cholery, tak! – wykrzykuje Pollock.

Jego usta wykrzywia nerwowy tik. Gospodarz zna go jak zły szeląg. Wie, że malarz – już nie pamięta, który to raz – jest pijany w dym i że nie wolno mu prowadzić samochodu. Ale wie też, że Jackson nie pozwoli się powstrzymać i jak zawsze postawi na swoim.

Pollock z trudem wpełza do kabrioletu. Ze środka krzyczy:

 – Myślałem, że jesteś moim przyjacielem, a ty jesteś gównem w najlepszym gatunku!

Odjeżdża w mgłę z piskiem opon.

Potter tylko wzrusza ramionami. Taki jest ten Pollock – podobno świetny artysta, ale jako człowiek dość nieznośny.

Nowojorska bohema zaczyna podziwiać jego osobliwą sztukę. Pollock szybko odszedł od malarstwa figuratywnego. Pod wpływem pradawnych malowideł z grot Altamira w Hiszpanii i Lascaux we Francji, także malarstwa piaskiem północnoamerykańskich Indian, obrazów Picassa, Miró tuż po wojnie światowej wypracował nowatorską koncepcję i technikę malowania. Na rozłożone na podłodze pracowni płótna wielkiego formatu chlapał, bryzgał strugi farby. Czasem prosto z puszki, czasem posługiwał się rękami, czasem najdziwniejszymi przedmiotami zamiast pędzla. Do farb dodawał niekiedy piasek, tłuczone szkło, ziemię. Nacieknięte struktury ściśle wypełniają płótna; Pollock uważa, że każdy fragment jego obrazu jest równie ważny i znaczący jak pozostałe. Jego obrazy stawały się czymś więcej niż zamalowanym płótnami – miały swoją fakturę, ukryte w niej tajemnice, własne, nieuchwytne dla obserwatora życie. Swoją technikę Pollock nazywa drippingiem, kapaniem. Malowanie w jego wydaniu to szamański spektakl, który kończy się kadrowaniem najciekawszej części, wycinaniem jej i niszczeniem reszty malowidła.

Ta radykalna metoda zaprowadziła go na skraj sztuki, a przynajmniej na granicę, na której kończy się malarstwo rozumiane jako zamierzony akt twórczy. Pollock od wielu miesięcy intuicyjnie czuje to, wyczuwa, że dalej tą drogą podążać nie sposób. A innej drogi nie widzi. Próby powrotu do malarstwa figuratywnego nie spełniają jego oczekiwań.

Od roku właściwie nie maluje. Pije. Pije całymi dniami i nocami, awanturuje się w barach, obraża kompanów od szklaneczki, wszczyna bójki z silniejszymi od siebie robotnikami. Zdarza mu się wyjść bez słowa wyjaśnienia z domowej kolacji do baru, a także rzucanie cegłą w okno knajpy. Eleganckiej starszej pani, właścicielce nowojorskiej galerii, po pijanemu potrafił powiedzieć na wernisażu: „Wszystko, czego potrzebujesz, to dobre rżnięcie”. Nagminnie jeździ na bani swoim wielkim kabrioletem. Jeździ jak wariat. Ale szczęście nie opuszcza go. Ze stłuczek wychodził, jak dotąd, jedynie z siniakami.

Sypie się jego małżeństwo z Lee Krasner, także wybitną malarką. Jako artyści oboje sobie wiele zawdzięczają, ale dobre lata tego związku dawno minęły. Ostatnio Jackson dał się wciągnąć w romans z Ruth Klingman, młodą, piękną, seksowną pracownicą nowojorskiej galerii sztuki. Ruth chciała poznać sławnych artystów i gdy przyjaciółka powiedziała jej, że najbardziej szanowanymi z żyjących są de Kooning, Franz Klein oraz Jackson Pollock, zapisała ich nazwiska na kartce papieru. Zapytała jeszcze, który z nich jest najważniejszy, i poprosiła o narysowanie, jak dojechać do pracowni Jacksona. Krótko potem była jego kochanką.

Pollock nie potrafi znaleźć u jej boku spokoju. Szamoce się między żoną Lee a Ruth, raz roi sobie, że obie się zaprzyjaźnią i utworzą zgodny trójkąt, raz chce się rozwodzić i wiązać z Ruth, czasem dostaje panicznego ataku strachu, że porzucą go obie.

Nie pomaga psychoterapia, nie pomaga ostre picie. W napadach depresji malarz mówi o sobie, że jest tylko pieprzoną fałszywką, zwykłym gównem.

Sąsiedzi ze Springs nie mają złudzeń – ten chłop sam się wykończy.

Gdy pociąg zatrzymuje się na stacji w East Hampton, Pollock już czeka na peronie. Ruth jeszcze przez okno dostrzega, w jakim jest stanie, i natychmiast zaczyna żałować, że na ten weekend zaprosiła swoją koleżankę Edith Metzger. W świetle poranka nieświeży, po przebalowanej nocy, zapuchnięty od alkoholu Pollock w pobrudzonej czarnej koszuli i szarych wymiętych spodniach prezentuje się przy dziewczętach jak ćma przy pięknych motylach. Ruth Kligman jak zwykle ma nienaganny makijaż, szałowe ciuchy i elegancką biżuterię. Jej młodziutka, śliczna ciemnowłosa koleżanka Edith Metzger ma na sobie uroczą białą sukienkę w duże niebieskie wzory i naszyjnik z niebieskich oczek. Nieliczni podróżni na peronie nie mogą oderwać oczu od obu dziewcząt, ale Pollock zdaje się nimi nie przejmować. Wsadza je do swego oldsa i zamiast do domu, wiezie je do baru Cavagnaro’s. Jedynymi gośćmi jest paru całonocnych pijaków, którzy w świetle poranka sączą „otwieracze oczu”, drinki mające wyrwać ich ze szponów kaca. Właściciel, Al Cavagnaro, podaje dziewczętom kawę. Pollock zamawia duże piwo.

Cavagnaro lubi malarza. Niejeden raz przyprowadzał on tu swoich kolegów artystów i przyjaciół. Wszyscy bez wyjątku byli potężnymi pijakami, co, rzecz jasna, było miłe sercu właściciela baru.

Teraz Al rzuca okiem to na Jacksona, to na dziewczęta. Pollock trzyma się nieźle i choć Cavagnaro podejrzewa, że ma za sobą – jakżeby inaczej – ciężką noc, to teraz wygląda raczej na zmęczonego niż pijanego.

Dobrze po 10.00. Jackson z Ruth i Edith jadą do domu przy Fireplace Road. Korzystając z ostatniego wyjazdu żony Pollocka Lee do Europy, Ruth zadomowiła się w ich posiadłości. Zostawiła tu ulubioną kotkę Blanche, w szufladach i szafkach żony malarza poupychała sporo swoich rzeczy. Po przyjeździe do domu Ruth stwierdza, że Blanche zniknęła. Urządza histeryczne poszukiwania, ale bez rezultatu. W końcu pociesza się, że może kotka gdzieś sobie poszła.

Pollock w tym czasie popija jeden gin z tonikiem za drugim.

Ruth bierze się do przygotowywania lunchu.

Pollock sączy gin. Po bardzo późnym lunchu wypija jeszcze szklaneczkę i idzie na górę zdrzemnąć się. Namawia Ruth, by poszła razem z nim, ale ona odmawia. Razem z Edith idzie do studia oglądać prace Pollocka.

W końcu Ruth zagląda do sypialni na piętrze. Jackson nie śpi. Siedzi na łóżku i szlocha. Tłumaczy dziewczynie, że zabija go wielki wszechogarniający smutek. Schodzi jednak na wczesną kolację. Do steków szybko przyrządza sobie gin z tonikiem.

Po kolacji Jackson i Ruth zaczynają długą dyskusję, czy warto iść na wieczorny kameralny koncert zorganizowany przez znajomego Pollocka. Jackson sam nie wie, czego chce, ale w końcu telefonuje i zapowiada, że przyjedzie z przyjaciółkami, lecz spóźni się. Już po 21.00 potężnie zawiany malarz wyjeżdża swoim oldsem z domu. Ruth siedzi na przednim siedzeniu, przy prawych drzwiach, Edith w środku, między nią i Jacksonem. Pędzą mocno spóźnieni na koncert, ale w końcu Pollock rozmyśla się. Niedaleko od celu zatrzymuje się na poboczu. Akurat przejeżdża samochodem jego znajomy ze Springs. Zatrzymuje się i pyta malarza, czy coś się stało. Pollock wyjaśnia, że czuje się kiepsko i chyba w ogóle nie pojedzie na koncert.

Mija 22.00, gdy Pollock decyduje się wracać. Oldsmobil zawraca z piskiem opon. Jackson pędzi po Fireplace Road jak oszalały, zakręty ścina z dzikim piskiem opon. Edith krzyczy ze strachu. Obie dziewczyny proszą malarza, by zwolnił. Pollock tylko szatańsko śmieje się i dodaje gazu. Z wielką prędkością dojeżdża do Springs. Na zakręcie, na którym kończy się betonowa droga hrabstwa, a zaczyna asfaltowa droga miasteczka, traci panowanie nad kierownicą. Ciężki podnośnik w bagażniku zmienił środek ciężkości samochodu. Olds zarzuca tyłem, wszystkie koła tracą przyczepność i auto, jak wielki pocisk, przemyka przez drugi pas ruchu, uderza o przydrożne drzewa, odbija się, przewraca w powietrzu i z hukiem opada kołami do góry z powrotem na drogę.

Reflektory przewróconego kabrioletu świecą w korony drzew. Klakson wyje.

Najbliższy sąsiad, mechanik samochodowy, mieszka niespełna 100 m od zakrętu. Słyszy huk, widzi dziwne światło w liściach drzew. Łapie latarkę, wybiega z domu. 10 kroków przed kabrioletem dostrzega czołgającą się po asfalcie kobietę. To Ruth Kligman. Z głowy cieknie jej krew. Jest w szoku, nieustannie obrzuca mechanika obelgami. Mężczyzna nie traci opanowania, pyta, czy w samochodzie jest ktoś jeszcze.

 – Jackson tam jest! Jackson tam jest! – krzyczy nagle oprzytomniała Ruth. Potem dodaje, że jest tam też kobieta.

Drugi sąsiad, operator buldożera, jadł z przyjaciółmi kolację. Nadjeżdżają minutę później. Ranną Ruth okrywają kocem. Kolejny sąsiad, spawacz, o mało co nie przejeżdża leżącej na asfalcie Ruth. Straszliwie krzyczącą z bólu dziewczynę zasłania swoim samochodem, by kolejny kierowca nie wpadł na nią.

Nie mija 10 minut, gdy wokół przewróconego oldsa zbiera się mały tłumek mieszkańców Springs. Mężczyźni zaglądają pod samochód. Jedna noga Edith wyciągnięta jest wzdłuż samochodu, druga oparta o siedzenie, stopa przysypana jest przydrożnym żwirem i pyłem. Dziewczyna wygląda, jakby spała. Któryś z mężczyzn obciąga jej białą sukienkę w niebieskie wzory – podmuch podczas kraksy zadarł ją wysoko za kolana.

Z rozbitego zbiornika leje się na asfalt benzyna. Niemal wszyscy stojący wokół palą papierosy. Wreszcie któryś idzie po rozum do głowy i każe je zgasić.

Cały czas wyje klakson. Nikt nie potrafi go wyłączyć.

I nikt nie ma pojęcia, co się stało z kierowcą.

Mężczyźni świetnie znają Pollocka, wiedzą, że to jego kabriolet. Wchodzą między drzewa, przeszukują trawy. Nic.

Nadjeżdża policjant Earl Finch. Z silną latarką szuka kierowcy coraz dalej w lesie. Wreszcie znajduje go. Jackson Pollock leży w ściółce niemal 20 m od drogi. Uderzenie wyrzuciło go jak rakietę. Leciał w powietrzu, aż trafił głową i szyją w drzewo. Uderzenie zmiażdżyło mu czaszkę, ale w ciemnościach tego nie widać.

Pollock ma otwarte oczy, spokojną twarz. Wygląda, jakby położył się w mchu, by wreszcie odpocząć.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.