4 grudnia 1872 roku odnaleziono na oceanie atlantyckim opuszczony statek. Od tego momentu rozpoczyna się wyjaśnianie największej tajemnicy w historii żeglarstwa. Do dziś nie wiemy, co stało się z załogą „Mary Celeste”. W. Kalicki przypomina tamte wydarzenia:

O godz. 13.30 kpt. David Morehouse, dowodzący płynącą pod amerykańską flagą brygantyną „Dei Gratia”, dostrzega w odległości ok. 6 mil żaglowiec. „Dei Gratia” żegluje przez Atlantyk ze Stanów Zjednoczonych do Gibraltaru. Właśnie znajduje się mniej więcej 370 mil morskich na północ od Azorów i 590 mil na zachód od Gibraltaru. Napotkany żaglowiec to także 2-masztowa brygantyna. Płynie na wschód. Płynie osobliwie: nie dość, że zygzakiem, to jedynie pod 3 żaglami masztu przedniego: 2 kliwrami i marslem. Pozostałe żagle fokmasztu wyglądają na zwinięte albo podarte – podobnie jak wszystkie żagle gaflowe masztu głównego. Po 1,5 godziny z „Dei Gratia” dostrzec można nazwę: „Mary Celeste”. Cóż za traf! To także amerykański statek, a jego kapitanem jest stary przyjaciel dowódcy „Dei Gratia” – Benjamin Spooner Briggs. Jakby nie dość tych przypadków, miesiąc temu, 4 listopada, kpt. Morehouse jadł w Nowym Jorku z kpt. Briggsem kolację. Briggs opowiedział mu wtedy, że za 3 dni wychodzi w morze na „Mary Celeste” z ładunkiem 1701 beczek ze spirytusem, które ma dostarczyć do Genui. Briggs miał więcej do opowiadania o swym statku. Brygantyna ta do niedawna nazywała się „Amazon”. Zbudowana została przed 11 laty na Spencer Island w Nowej Szkocji. To solidny, choć niezbyt wielki statek, o długości 30 m, szerokości 8 m i wyporności 198 t. Na nadmiar szczęścia w żegludze narzekać nie mógł: staranował i zatopił w rejonie Dover jakiś inny mały żaglowiec, a przed 4 laty, u wybrzeży Nowej Szkocji, osiadł na mieliźnie. Pierwszy właściciel sprzedał wówczas „Amazona” za 1700 dolarów, naprawdę za grosze, amerykańskiemu armatorowi, który przebudował go, zmienił nazwę na „Mary Celeste” i odsprzedał z niemałym zyskiem spółce 3 armatorów; jednym z nich był kpt. Briggs. „Mary Celeste” najpierw pływała pod kpt. Rufusem Fowlerem, a przed paroma dniami rządy na niej objął Briggs.

To była dobra zamiana. Wśród marynarzy Nowej Szkocji Briggs cieszył się doskonałą opinią jako doświadczony żeglarz i – co wcale nie było częste – przyzwoity człowiek, który na morzu podwładnych traktował jak ludzi, a nie jak robocze zwierzęta.

Podczas kolacji Briggs opowiedział Morehouse’owi o trasie swego rejsu do Genui, przewidywanym tempie żeglugi, o 7-osobowej załodze. Drugi oficer Albert G. Richardson i trzeci oficer Andrew Gilling okazali się kompetentnymi żeglarzami. Steward Edward Head z Nowego Jorku i 4 marynarzy, Niemców z Wysp Wschodniofryzyjskich, też sprawiało dobre wrażenie. Podczas tego rejsu sprawność załogi miała dla kpt. Briggsa znaczenie szczególne – w podróż do Genui zabierał swoją żonę 30-letnią Sarę i 2-letnią córeczkę Sophię Matildę.

„Dei Gratia” zbliża się do burty „Mary Celeste”. Jednak ani kpt. Morehouse, ani żaden z jego podwładnych nie widzi na jej pokładzie żywej duszy. Nie pomagają nawoływania. Morehouse poleca swojemu drugiemu oficerowi Oliverowi Deveau i trzeciemu oficerowi Johnowi Wrightowi przeprowadzenie rekonesansu na pokładzie „Mary Celeste”. Do szalupy wchodzi z nimi marynarz Johnson. Po przybiciu do burty „Mary Celeste” oficerowie wdrapują się na jej pokład, Johnson zaś zostaje w łodzi.

Na fokmaszcie dostrzegają podarte żagle. Szyba w oknie sterówki jest zbita, kompas uszkodzony. Koło sterowe z wolna kręci się raz w lewo, raz w prawo, ustępując pod naporem zmiennych podmuchów wiatru. I ani śladu załogi. Deveau sprawdza, czy ładownia nie jest zalana. Chlupoce w niej bajoro głębokie na metr, ale statek nie jest zagrożony. Pompy są sprawne. Deveau sprawdza luki. Ten na rufie jest otwarty, podobnie jak świetlik do pomieszczeń kapitana, drugiego oficera i mesy. Największy luk, środkowy, jest nienaruszony, ale drzwiczki prowadzące do kambuza otwarte są na oścież. Luk na dziobie sprawia niepokojące wrażenie. Jego pokrywę nieznana siła wyrwała z zawiasów. Teraz pokrywa leży na pokładzie w odległości metra od luku.

Deveau i Wright opuszczają się przez otwarty świetlik do kajuty kapitana Briggsa. Pomieszczenie zalane jest sięgającą do połowy łydki wodą. Poza tym jednak sprawia dość zwyczajne wrażenie. Na koi kapitana leżą rozbebeszone koce i prześcieradła, w mniejszej koi widać wyraźnie ślad, jaki na pościeli odcisnęło malutkie dziecko. Rzeczy kapitana i meble są na swoich miejscach i nie noszą śladów gwałtownych wydarzeń. Pancerna szkatuła Briggsa nie jest uszkodzona. Oficerowie z „Dei Gratia” rozbijają zamek i znajdują w niej całą sumę powierzoną Briggsowi przez armatora. Deveau szuka dziennika okrętowego. Znajduje go w kabinie drugiego oficera. Ostatniego wpisu dokonano w nim pod datą 24 listopada – 11 dni temu.

Obaj oficerowie znajdują w mesie fisharmonię z otwartą partyturą na pulpicie, pod kanapą zaś maszynę do szycia należącą do żony kpt. Briggsa. Na stole leży złożona na pół mapa morska. Deveau rozkłada ją i zauważa wykreślony kurs „Mary Celeste”. Ostatnią pozycję zaznaczono na mapie pod datą 24 listopada, mniej więcej w odległości 30 mil na zachód od Santa Maria, najbardziej na południowy wschód wysuniętej wyspy archipelagu Azorów. Teraz Deveau zachowuje się bardzo dziwnie: ściera zapisaną kredą na podręcznej tablicy pozycję „Mary Celeste” z następnego dnia, 25 listopada. Nie zauważa przy tym, że na tablicy wyryte są dyskretnie słowa: „Fanny my dear wife. Frances M.R.” (Fanny, moja żono, Frances M.R.). Frances M. Richardson to nazwisko żony drugiego oficera „Mary Celeste” Alberta Richardsona.

Oficerowie przeszukują zakamarki kabin kapitana i oficerów oraz mesy w poszukiwaniu niezbędnych do nawigacji sekstansu i chronometru. Nie znajdują ich jednak. Nie znajdują także ani ksiąg nawigacyjnych, ani dokumentów przewozowych ładunku, czyli 1701 beczek ze spirytusem. Pod koją Briggsa natykają się na jego szablę w pochwie. Nie widać, by niedawno była używana.

W końcu obaj oficerowie „Dei Gratia” wchodzą do pomieszczeń na dziobie. Tam także chlupie woda i także nie ma śladów gwałtownych zdarzeń. Koje marynarzy są porządnie zasłane, nie brakuje ich ekwipunku: ceratowych płaszczy, butów, fajek. W kambuzie Deveau znajduje bardzo duży zapas żywności, który 10 osobom mógłby starczyć nawet na pół roku. Na statku brakuje łodzi ratunkowej oraz pokładowej maskotki – kota.

Deveau i Wright wracają szalupą na pokład „Dei Gratia”. Po krótkiej naradzie z kpt. Morehouse’em Deveau postanawia obsadzić opuszczoną „Mary Celeste” i odprowadzić do Gibraltaru. Zgodnie z prawem morskim, ci, którzy znaleźli i uratowali statek, mogą liczyć na nagrodę w wysokości połowy wartości samego statku i jego ładunku. W wypadku nafaszerowanej beczkami ze spirytusem „Mary Celeste” premia do podziału między załogę „Dei Gratia” powinna być ogromna, rzędu kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Morehouse zgadza się i daje mu za pomocników 2 zaufanych marynarzy z „Dei Gratia”: Charlesa Lunda i Augusta Andersona.

Oba statki ruszają w stronę Gibraltaru. Ich szczątkowe załogi rozmyślają o losie załogi i pasażerów „Mary Celeste” i o wysokości nagrody, jaka czeka w Gibraltarze. Nie mają pojęcia, że przed brytyjskim sądem morskim czekają ich posądzenia o wymordowanie 10 ludzi z pokładu „Mary Celeste”, że w końcu dostaną tylko ułamek formalnie przysługującej im nagrody, zaś zniknięcie załogi „Mary Celeste” stanie się największą z mrocznych tajemnic w dziejach żeglugi.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.