Miło jest wspominać chwile chwały naszego oręża. Ta, którą odświeżamy dziś wydarzyła się dokładnie 24 czerwca 972 roku i na długo zapadła w pamięć średniowiecznemu rycerstwu, jako wzór bitewnej taktyki:

Mimo ciemności w chaszczach na łagodnych zboczach wzgórz aż roi się od ludzi. O pnie drzew stukają topory, grupki mężczyzn dźwigają kłody i wycięte krzewy na pas ziemi u podnóża wzgórz, na którym ich towarzysze palą ogniska. Wielkie nocne poruszenie nie jest jednak kupalnocką, a liczne, ogromne ogniska to nie wielkie ognie sobótkowe. Ta noc nie będzie czasem wicia wianków przez niewinne dziewczęta, puszczania ich na wodę, łowienia wianków przez młodzieńców i wspólnego szukania z wybrankami kwiatu paproci. Ta noc jest czasem trwożnego wyczekiwania. O świcie kilka tysięcy wojów Mieszka I stanie do bitwy z paroma tysiącami rycerstwa i piechoty margrabiego saskiej Marchii Wschodniej Hodona.

Opanowanie przez księcia Polan Mieszka ujścia Odry skłoniło margrabiego Hodona do zorganizowania przeciw niemu wyprawy wojennej. Decyzję o inwazji za Odrę podjął Hodon sam, bez zgody przebywającego w Italii cesarza.

Zrazu nie było jasne, gdzie siły margrabiego będą forsować Odrę. Na ziemiach Lubuszan oczekiwały najazdu siły pod dowództwem brata Mieszka Czcibora. Sam Mieszko na czele głównych sił Polan pustoszył i pacyfikował buntujących się Pomorzan. Gdy Hodon ruszył w stronę przeprawy przez Odrę w pobliżu silnie umocnionego grodu Cedynia, Mieszko i jego wojsko forsownym marszem chcieli zabiec mu drogę i zablokować przeprawę. Margrabia był szybszy, szczęśliwie sforsował niebezpieczną Odrę i zatrzymał się na nocleg parę kilometrów przed Cedynią. Tuż przed nim rozlokowali się woje Mieszka. Nocą, o czym nie ma pojęcia Hodon, zdążyli nadejść wojownicy Czcibora.

Książę Mieszko nie kładzie się spać. Obmyślony przezeń wieczorem plan bitwy z wojskami Hodona wymaga precyzyjnego zgrania w czasie manewrów jego podzielonych sił. Przy wielkim ognisku Mieszko wyobraża sobie przebieg przyszłego starcia, naradza się ze swoimi dowódcami. Niczego nie zostawia przypadkowi. Jego plan zasadza się na podstępie. Siły główne – jazda i piechota zbrojna w łuki, włócznie, proce – na drodze wiodącej do Cedyni mają udawać, że przystępują do walnej bitwy w rycerstwem niemieckim. Szybko jednak siły Mieszka mają zacząć wycofywać się w stronę Cedyni. Gdy w pościg za nimi ruszy wojsko Hodona, szczupłość miejsca między wzgórzami i bagnami wymusi na Niemcach sformowanie długiej kolumny. A gdy znajdzie się ona w wąskim przesmyku między wzgórzami i mokradłami, ze wzgórz ruszy na wyciągniętą kolumnę zaskakujący atak ukrytych tam wojsk Czcibora.

Jeszcze przed świtem obozowiska wojsk Hodona i Mieszka budzą się. Nie ma czasu na warzenie spyży, tylko szczęśliwcy, którzy mają cokolwiek w sakwach, szybko przeżuwają kęsy i popijają zimną wodą. Przeciwnicy nie widzą się wzajem – przed świtem z bagien podniosła się gęsta mgła.

Piesi i jazda Czcibora, ukryci za wzgórzami górującymi nad drogą i rozpościerającymi się tuż za nią bagnami, jeszcze nie wstają z mchów i ciągnących się wokoło łanów wrzosów. Wszelki ruch i hałas na wzgórzach obudziłby czujność rycerzy Hodona.

Mimo mgły siły margrabiego sprawnie ustawiają szyki. Na swym lewym skrzydle, od strony bagien, Hodon stawia hufiec ciężkiej jazdy sformowany naprędce z posiłkowych pocztów rycerskich przysłanych z innych marchii cesarstwa. W większości są to Sasi. Dowódcą tego hufca margrabia czyni grafa Zygfryda von Walbeck. Na prawym skrzydle, od strony wzgórz, stają rycerze i piesi z marchii Hodona. Ten hufiec margrabia pozostawia pod swoim dowództwem. Za szeregami jazdy ustawiają się zwarte szyki piechoty.

We mgle niewiele widać, jest chłodno i wilgotno. Wreszcie margrabia wydaje rozkaz marszu w stronę wroga. Po przejściu niespełna kilometra zwiadowcy alarmują, że szyki Mieszka są już niedaleko. Walka we mgle jest wielce ryzykowna, więc Hodon wstrzymuje swe wojska i nakazuje całkowitą ciszę. We mgle słychać tylko parskanie koni.

Wreszcie mgła podnosi się. Słońce jest już dość wysoko, oślepia skierowane ku wschodowi szyki niemieckie. Polscy jeźdźcy zaś widzą przeciwnika jak na dłoni. Jaskrawe opończe, wielobarwne tarcze, skrzące się ostrza broni i okucia sprawiają imponujące wrażenie. Mieszkowych wojów ta manifestacja potęgi nie przeraża, przeciwnie, raczej zagrzewa ich serca – będzie z czego obdzierać trupy poległych rycerzy Hodona.

Mieszko rozpoczyna swoją grę. Najpierw, zgodnie z rycerskimi obyczajami, wysyła przed swe linie harcowników. Na ich spotkanie wyjeżdżają rycerze Hodona. Potyczki wybrańców na oczach stojących w bitewnym szyku wojsk to rytuał pilnie obserwowany przez wszystkich na polu bitwy. Zwycięstwo własnych harcowników to dobry omen przed bitwą.

Hodon dostrzega Mieszka, w zbroi, w pozłacanym hełmie, na białym koniu. I dostrzega, że lewe skrzydło Mieszka zaczyna się wycofywać. Ach, sprytny ten Mieszko! Gdy ujrzał potęgę Hodonowych wojsk margrabiego, postanowił zmykać pod osłonę wałów Cedyni, zaś harcowników wyprawił jako osłonę. Hodon błyskawicznie podejmuje decyzję: uderzać na cofających się Polan! Pierwszy ruszyć ma hufiec Zygfryda. Rycerze śpiewają Kyrie eleison i ruszają.

Mieszko natychmiast wstrzymuje pozorowany odwrót. Fala saskich jeźdźców z impetem uderza na skrzydło Polan, spycha ich do tyłu, w wąski przesmyk między bagnami i najwyższym z ciągnących się wzdłuż drogi wzgórz. Hodon dostrzega szansę zniszczenia całości sił Polan. Gdyby uderzyć na ich lewe skrzydło, w wąskiej gardzieli pod wzgórzem kłębiliby się bezładnie jak ryby w więcierzu.

Hufiec Hodona uderza zatem na lewe skrzydło dowodzone przez samego Mieszka. Tysiąc jeźdźców sunie pancerną ławą na Polan. Ale ludzie Mieszka nieoczekiwanie sprawnie cofają się w stronę Cedyni. Rycerze margrabiego nie mogą ich dopaść i wyciąć, gdyż teren szybko się zwęża i muszą chaotycznie, w pędzie zacieśniać szyki. Za rycerstwem biegną piechurzy.

Mieszko wjeżdża konno na trzecie, licząc od zachodu, wzgórze. Stamtąd daje znak Czciborowi. Na zbocza pierwszego wzgórza, pod które przeciska się niemiecka jazda, wylegają setki łuczników i procarzy. Chmura strzał spada na rycerzy margrabiego. Mieszko przewidział i to, że rycerze trzymają tarcze w lewej ręce, zaś łucznicy razić ich będą z prawej, nieosłoniętej strony. Na ziemię walą się konie i jeźdźcy. Gdy chaos w niemieckich szeregach sięga zenitu, w dół zbocza ruszają tarczownicy z włóczniami. W bok niemieckiej jazdy uderza oddział jazdy ukrytej za wzgórzami

Hodon z Zygfrydem i najdzielniejszymi rycerzami wyrąbują sobie drogę przez polską linię i pędzą w stronę Cedyni. Reszta jazdy Polan zamyka niemieckie siły w okrążeniu. Rycerstwo i piechota Hodona giną pod ciosami wojów Mieszka albo toną w mokradłach.

Hodon, Zygfryd i garść ich towarzyszy przebijają się przez podgrodzie Cedyni na wschód i uciekają do lasów na południu. Czeka ich jeszcze przeprawa przez Odrę, powrót do bezbronnej, pozbawionej wojska marchii i wytłumaczenie się z samowoli i nieudolności przed cesarzem.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.